czwartek, 13 czerwca 2013

Czego nie wiedza, nie potrafia i nie rozumieja Rumuni

Od ostatniej pisaniny minęło trochę czasu.  Głównym powodem, że nie zaglądałem na bloga był fakt, że chyba się uodporniłem i przyzwyczaiłem do panującej tutaj bylejakości i stylu życia. Oprocz tego przeprowadziłem sie na kilka miesięcy do Cluj.

Takie zmiany są bardzo dobre. Pozwalają z dystansem spojrzeć na dotychczasowe doświadczenia, zweryfikować je w innym miejscu, poznając innych ludzi. Ale do rzeczy. Dzisiaj będzie o niewiedzy. Kolejność zupełnie przypadkowa.

Mobbing. Jest to słowo zupełnie w Rumunii nieznane. Nawet w międzynarodowych korporacjach jak Vodafone nie mają w Rumunii żadnych regulacji anty-mobbingowych. Będąc jeszcze w Timisoarze, tłumaczyłem znajomej Rumunce na czym to polega. I wiecie co? Wczoraj do mnie zadzwoniła płacząc ze śmiechu, że jej była szefowa, która odpowiada z 3 zakłady w Polsce została pozwana do sądu za mobbing przez polską podwładną. Pozwana musiała sprawdzić w angielskojezycznej Wikipedii za co została pozwana :)))). Moja znajoma nie omieszkała się mi pochwalić, że była jedyną osobą, z którą rozmawiała jej szefowa, co wiedziała co to jest mobbing.

Tabletki antykoncepcyjne (wkładka wewnątrz maciczna) - Tabletki, nie mówiąc o wkładkach nie istnieją w rumuńskiej Wikipedii. W sumie to się nie dziwie. Przy ponad 330 tyś aborcji w 2012, która jest w Rumunii dozwolona po co wydawać majątek na tabletki. Rozmawiałem wczoraj ze znajomą z pracy, która jest młodą mężatką i młodą mamą. Przyznała mi się, że nie lubi prezerwatyw. Oczywiście nie uwierzyłem jej, bo jestem przekonany, że to pomysł jej męża i jedyna antykoncepcja, którą stosuje to stosunek przerywany. Pewnie pomyślicie - że co to za intymne tematy poruszane w pracy - ale jak się siedzi w jednym pomieszczeniu, to o wielu rzeczach się rozmawia.
Nie przyznała się, że niewiele wie o tabletkach czy wkładce, ale to wpisuje się w rumuńskie przekonanie o samozajebistości. Nota bene laska po wyższych studiach technicznych....No comments.

Kierowanie samochodem - to jest temat rzeka. Każdy zmotoryzowany turysta przyjeżdżający do Rumunii na własne oczy, w namacalny sposób przekonuje się na czym polega darwinowski dobór naturalny. Najlepiej porównać to z Polskim stylem jazdy.  W Polsce wszyscy się spieszą, wyprzedzają na trzeciego, pchają do przodu - dynamicznie, na granicy przyczepności - byle tylko zdążyć, nadrobić stracony czas. Ale nie można powiedzieć, oczywiście generalizując, że Polakom brakuje umiejętności w opanowaniu samochodu. Często ułąńska fantazja bierze górę, ale jest to z zachowaniem minimalnego, ale zawsze, marginesu bezpieczeństwa.

W Rumunii jest inaczej. Tutaj mamy dwa ekstrema połączone jednym wspólnym mianownikiem. A nawet dwoma. Najpierw o mianownikach. Pierwszy z nich, to absolutny brak zainteresowania i zwracania uwagi na innych uczestników ruchu i o skutkach jakie może spowodować moja jazda. Rumun-egoista, po prostu jedzie do przodu. Nie zauważa innych uczestników, rozmawia przez telefon, dłubie w nosie, ścina zakręty lub wyjeżdża poza oznakowanie, nie sygnalizuje zmiany kierunku (ronda są wyjatkiem - gdzie kierunkowskaz jest włączony cały czas). W Rumunii trzeba zastosować taką samą zasadę, jak podczas jazdy na motocyklu - każdy chce cie zabić.

Kolejną rzeczą, jakże typową, jest absolutny brak przewidywania zachowania innych uczestników ruchu. No dobrze - często jest to niemożliwe, bo nie wiadomo, co inny kierowca zrobi, ale wg mnie to bardziej mentalność - dobrze jest jak jest, więc po co się zastanawiać tym co będzie za chwile. W efekcie ruch jest szarpany - mało płynny - częste hamowanie i przyśpieszenia, jazda lewym pasem - prawy jest w Rumunii zwykle najszybszy. Masakra. Absolutnie żadnej efektywności. Często podziwiam kierowców autobusów, jak sobie z tym wszystkim radzą, unikając na minimetry otarcia wozu lub potrącenia pieszego, ale oni też nie są święci. Często brakuje wyobraźni, by sobie wyobrazić rumuński autobus miejski lawirujący w gęstym ruchu.

Mianownik drugi to brak podstawowych umiejętności technicznego opanowania samochodu. Nieraz byłem świadkiem, jak prowadzący samochód Rumun, czy Rumunka, wylatywali na zakręcie na przeciwległy pas, zdziwieni, że samochód pojechał nie tam gdzie powinien, komentując to angielskim "oops, too optimistic!" Dopiero od wejścia do UE i zalewu tanich zachodnich 20-sto letnich i starszych złomów wiele osob zaczeło być stać na własne 4 kółka. Parkingi zaroiły sie od 20 letnich beemek, matizow, a swoje dołożyły leciwe dacie, ktorych, oprócz nowszych loganow, jest jeszcze w Rumunii zatrzęsienie. To tak jakby co piąty samochód w Polsce był 25 letnim polonezem.

Siłą rzeczy, nie mieli czasu by się nauczyć prowadzić, opanować samochód, być świadomym jego możliwości i co tu ukrywać, zużycia. Krew w żyłach zamiera, jak się widzi stare BMW zostawiające cztery ślady i chmurę czarnego lub błękitnego dymu, przyśpieszające z rykiem dziurawego tłumika i bujające się na kompletnie zużytych amortyzatorach, albo wyprzedzającego ponad 120km/h na dwukierunkowej jezdni. Do tego niskie zarobki i drutowanie ukochanego samochodu, tak by jakoś pojechał - wypisz - wymaluj, lata '90 w Polsce.

Przewróciło się  - niech leży... Ten cytat z piosenki Elektrycznych Gitar najlepiej oddaje kolejny przykład dotyczący zaobserwowanego zachowania. Jesteśmy w sympatycznej restauracji z zacienionym ogródkiem położonym nad brzegiem stawu. Zadbana okolica, przycięte trawniki. Europejski standard.  Dwójka chłopców w wieku 3 lat bawi się plastikową piłką. Nagle piłka turlając sie po drewnianej podłodze wpada pod stolik i pod drewniana balustradą wtacza się na krawędź tarasu i wpada do wody. Reakcja jest następująca: dzieciaki zdziwione wołają mamę, mama z tatą patrzą co się stało, widzą piłkę, wzruszają ramionami i zlewają totalnie temat. Dzieciaki szybciutko zapominają o wydarzeniu. Nikt nawet nie podjął próby wyciągnięcia piłki, a wystarczyło się schylić i przybliżyć ją do krawędzi tarasu kawałkiem patyka. Wszyscy mają to w dupie. Jakiś czas później, piłka pchana leciutkim wiaterkiem zdryfowała do brzegu i przy pomocy patyka wyciągnął ja jakiś przypadkowy klient i oddał chłopcom.

Urodziła mi się w głowie taka myśl: Jezzzz, ale super, taka dziecięca beztroska, po co się stresować, fantastyczna umiejętność nieprzejmowania się drobiazgami, przecież się wszystko jakoś ułoży. Po co planować, napinać się, stresować, zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym.....Ale ja tak cholera nie chcę i nie potrafię.

Rumuńska waluta. Czy potraficie sobie wyobrazić, że ceny samochodów, rozmów telefonicznych, dostępu do internetu, czynszów, opłat za szkołę, energii elektrycznej czy ceny na allegro są wyrażone w euro a nie w złotówkach? Tak jest w Rumunii. Rumunii nie mają żadnego zaufania do lei (RON) Co ciekawe, stabilność RON jest porównywalna do polskiej złotówki. Kolejne przypomnienie z lat '90 w Polsce, gdzie wiele transakcji było wyrażonych w USD, tylko, że w tym czasie Balcerowicz walczył z hiperinflacją wynosząca 300% rocznie, kraj nie był w UE a EUR nie istniało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz