środa, 12 grudnia 2012

Katastrofa przez duże S

Ostatnio obiecałem sobie, że będę starał się wyszukiwać pozytywnych zdarzeń i obserwacji. Cholera, przyszła zima, spadł śnieg i nie jest łatwo. Ale po kolei.

W zeszły weekend spadło 40 cm świeżutkiego śniegu. Jest ślicznie, wszystko przykryła gruba, łamiąca gałęzie puchowa pierzynka. Klimaty jak z zimy ze Szczyrku z połowy lat 80. Pięknie.

By przejechać 10 km samochodem dwa razy się wykopywałem za pomocą łopaty, a za trzecim razem z pomocą przyszło mi czterech przygodnych przechodniów, którzy z własnej inicjatywy wypchali mnie z malutkiej zaspy. Ale w tych warunkach, nawet mając dobre zimówki i zupełnie nieprzydatny w zimie napęd na tył sam bez łopaty nie jestem w stanie wiele zdziałać.

Konkluzja jest następująca: Widać, że ludzie są mili i pomocni, to dobro gdzieś w nich drzemie i wystarczy tylko odpowiednia sytuacją by te pokłady dobrej woli uwolnić. Ale niestety państwo tego nie ułatwia i nie stwarza odpowiednich warunków, a jak mówią moje dziewczyny z zespołu, wręcz utrudnia, bo łatwiej się zarządza masą indywidualistów, którzy się żrą między sobą niż dobrze i niezależnie zorganizowanymi obywatelami. Ale miało być o zimie.

Rumunii się kompletnie pogubili. Po pierwsze nie mają zbyt wiele sprzętu do odśnieżania ulic. Od czasu do czasu przejedzie jakiś pług, ale sam byłem świadkiem sytuacji, że gościu w pewnym momencie podniósł pług i zostawiając kupę śniegu na ulicy pojechał dalej - pewnie śpieszył się na śniadanie. Coś takiego jak rzetelna robota nie istnieje. Miasto wyprowadziło więźniów na ulice - chaotycznie bez ładu i składu odgarniają łopatami śnieg z krawędzi jezdni zasypując wydeptane scieżki przez przechodniów.

Właśnie! Chodniki to kolejny gruby temat. Miasto ich w ogóle nie odśnieża. W ogóle!!! Nikt tu nie dba o przechodniów, więc nawet na głównych ulicach na chodnikach potworzyły się wydeptane jednoosobowe ścieżki, wiec jak ktoś idzie z przeciwka, to ktoś musi wejść w śnieg po kolana by się minąć. Oczywiście obowiązuje prawo, że właściciele posesji do których przylega chodnik maja obowiązek jego odśnieżenia, ale może 20% przestrzega tego przepisu. Ważniejsi są kierowcy - bo "szlachta" za kółkiem, na letnich oponach stojąca lub posuwająca się w licznych korkach ma zawsze rację, a o człowieka tutaj się nie dba.

Mam 15 (w tych warunkach 20) minut spacerkiem do biura, więc łatwiej jest zaobserwować wiele rzeczy.  Odkopałem samochód ze śniegu - ale stoi sobie na parkingu, bo szczęśliwie zaparkowałem przed śnieżycą w takim miejscu, gdzie jest mi łatwo wyjechać na ulicę gdy będzie taka potrzeba. Bo prawda jest taka, że jak wyjadę autem, to potem nie będę miał gdzie zaparkować. Wszędzie albo sterty śniegu z oczyszczonych samochodów albo rozjechany śnieg po kolana, nie ma gdzie zaparkować, więc każdy się bije o wolne miejsce i czasami dochodzi do rękoczynów. Parkingów nikt nie odśnieża, więc ktoś kto zaparkował dalej od wyjazdu na ulicę i nie ma napędu an 4 koła nie ma szans na wydostanie się z pułapki. Najlepsi są taksówkarze: założyli łańcuchy na koła i maja wszystko w dupie.


W Kijowie, na Ukrainie  też mają problem ze śniegiem: tam miasto zarządziło:
1. zakaz wjazdu samochodom ciężarowym do miasta
2. zakaz wjazdu osobówkom do centrum by mozna było wywieżść śnieg
3. Nakaz usunięcia zaparkowanych samochodów z centrum na wyznaczone parkingi w celu usunięcia śniegu pod groźba wywiezienia samochodu przez miasto na koszt właściciela. I oni się nie patyczkują  tylko wywożą.

Tylko, że tam śnieg w zimie to zupełnie coś normalnego, ale może nie pół metra :)

wtorek, 11 grudnia 2012

Eksplodujące pecety




Co za kraj!!!
Niedawno, w związku z rozwojem organizacji wynajęliśmy nowe pomieszczenia. Przez weekend  było -15 stopni, wiec pokoje się wychłodziły. Dział techniczny nie był w stanie uruchomić ogrzewania. I nie ma się czemu dziwić. Na dachu budynku zainstalowane są wymienniki, które działając na zasadzie pompy ciepła powietrze-powietrze w lecie chłodzą pomieszczenia a w zimie maja je za zadanie ogrzać. Tylko, że przy -15C efektywność jest żadna, a wręcz część urządzeń może mieć nawet zabezpieczenia przed oblodzeniem i się wyłącza przy zbyt niskiej temperaturze. Nota bene, koszty takiego ogrzewania są dramatycznie wysokie.
Na moje pytanie, dlaczego nie zainstalowali zwykłego ogrzewania gazowego, odpowiedzieli, że za długo by trwało uzyskanie pozwoleń.

Ale to jeszcze nic. Dzisiaj przyszedł informatyk i poprosił o wyłączenie komputerów, gdyż dział techniczny ma jakieś problemy z zasilaniem. Ok, sprzęt został wyłączony i zaczęła się dyskoteka. Wrażenie było takie, jakby ktoś trzymał w rękach przerwany kabel i mając przy tym dużo zabawy robił zwarcie krzesząc iskry. Efekt był taki, ponieważ dwie księgowe nie wyciągnęły wtyczek z gniazdek, że dwa pecety spaliły się z hukiem i smrodem eksplodujących zasilaczy, a wielka biurowa drukarka poszła się jeb...

Ale nie nawet o to chodzi. Wygląda na to, że ten budynek nie ma żadnych działających zabezpieczeń elektrycznych, w postaci osobnych obwodów zabezpieczonych bezpiecznikami, które by zadziałały w takich sytuacjach. Ciekawe ile  wzięli w łapę elektrycy wyrażający zgodę na użytkowanie. Aż strach się bać, co się stanie w wyniku wybuchu pożaru, bo budynek jest wyposażony w tylko jedną klatkę schodową.

sobota, 8 grudnia 2012

X-mass party

Christmas Party.
Jak to za zwyczaj bywa korporacyjne imprezy świąteczne nie różnią się zbytnio od siebie. Przemówienie prezesa, wręczenie nagród dla najlepszych pracowników, podsumowanie minionego roku i plany na kolejny. Następnie zabawa do samego rana suto okrapiana alkoholem i dużo dobrego jedzenia.

W Rumunii było inaczej. Nie było przemówienia prezesa, nie było nagradzania najlepszych pracowników, alkohol się szybko skończył a ludzie bawili się przy dźwiękach lokalnej weselnej muzyki przytupując w kółeczkach  na parkiecie.

Oczywiście nie było tak źle. Przede wszystkim jak się zapytałem przed imprezą jakie stroje obowiązują, to zapewniano mnie przez kilka poprzedzających dni, że na luzie, jak do klubu. Gdy nadszedł piątkowy wieczór, wystroiłem się w sprane dżinsy, koszule o wzorze i kolorze przypominająca koszule flanelową z końca lat 80 i wyruszyłem na  podbój koleżanek z pracy. Gdy dotarłem na miejsce – stanąłem jak wryty. Faceci w garniturach, część pod krawatami, dziewczyny w balowych sukienkach, wymalowane i wyczesane jak na noworocznym balu we Wiedniu. Oooops. Szybka decyzja połową sukcesu: odwróciłem się na pięcie, złapałem taryfę (gnojki podnieśli opłaty z akceptowalnych 1,69 leja za km do 2,06 leja)i pojechałem się przebrać.

Wróciłem półgodziny później w lepszym nastroju. Ludzie zjechali się ze wszystkich oddziałów z całego kraju. Poszliśmy zobaczyć co jest do picia. Nie jest źle. Wino, piwo, jakieś likiery whisky i jakaś ruska wódka. Zaczynamy od szklaneczki balantines.  Przygotowany szwedzki stół –hmm całkiem nieźle, do tego owoce i napoje bezalkoholowe na stołach. Ludzie się powolutku rozgrzewają, jest ok. Kupa nieziemsko zrobionych lasek. Hmm, czy one na pewno u nas pracują? Jakoś na co dzień ich nie widać. Z drugiej strony gustowna sukienka i perfekcyjny makijaż (nie zapominajmy o depilacji wąsika) robią swoje.

Czas na drugą szklaneczkę. Ale co to? Załapuję się na ostatnie kropelki whiskacza. Wódka się już skończyła, został jakiś lokalny koniak piwo i sporo wina. Słabo. W każdym razie poziom bólu się obniża i coraz więcej ładnych kobiet pojawia się na horyzoncie.

DJ już ostro pogrywa, na razie dyskotekowo – laski tańczą na parkiecie, faceci piją wino i wyszukują wzrokiem co bardziej ponętne sztuki. Część załatwia drobne interesy – w końcu jest okazja by porozmawiać z dawno niesłyszanym dyrektorem i poprosić o drobną przysługę. Nie ma już alkoholu – wino pite po koniaku smakuje obrzydliwie – na szczęście została pyszna woda mineralna i do tego w dwóch rodzajach: gazowana i niegazowana. Pojedynczy faceci dołączają na parkiet, robi sie zupełnie normalnie i klubowo.

Fajnie pooglądać taneczne talenty kolegów i koleżanek z biura. Teraz jak ich spotkam bedę patrzyła na nich przez pryzmat piątkowej imprezy. Prezes wychodzi po angielsku. Chwile później reszta zarządu. Prawie do końca zostaje dyrektor finansowy, który zniechęcony niepowodzeniami w podbijaniu do kobiet (nota bene ma naprawdę bardzo dobry gust i podobają mu się te sama dziewczyny co i mi) o 4 samotnie opuszcza taksówką imprezę.

Całość kończy się kolo godziny 5. Ja już wtedy smacznie śpię w swojej przewietrzonej przy -10 stopniowym mrozie sypialni. Niestety w dalszym ciągu niewystarczająca znajomość języka nie pozwoliła mi brać udziału we wczesnoporannych post-alkoholowych dyskusjach.

czwartek, 6 grudnia 2012

Eh... niebieskooka blondynka w mikołajki

Kiedy przypada dzień św. Mikołaja w Polsce? Oczywiście 6 grudnia. I właśnie w ten dzień dzieciaki dostaja słodycze i drobne upominki. W Rumuni jest trochę inaczej. 

Po pierwsze prezenty dostaje się 5 grudnia wieczorem (chociaż niektórzy podrzucają w nocy, jak dzieci śpią). Mikołaj zostawia je w butach, więc dzieciaki cały dzień czyszczą i pastują obuwie, bo Mikołaj zostawia prezenty tylko w czystych butach. Całe miasto było zaśmiecone dzieciakami taszczącymi kolorowe balony i inne bibułowe wstążki, więc pewnie mieli swoje imprezy w szkołach.

Dorośli natomiast obdarowują się rózgami [băț]. Jest to kawałek w miarę prostej gałązki lub patyka  owinięty złotą taśmą lub bibułą z przyczepioną kokardką i jakąś drobną ozdobą choinkową. Wygląda jak różdżka ubogiej wróżki. Tradycja jest podobna jak w Polsce - niegrzeczne dzieci zamiast łakoci dostawały rózgę.

Sam też dostałem rózgę. A nawet dwie. Fajnie być bad boy'em. A w ogóle to jest dłuższa historia, bo przegrałem zakład. Za zwyczaj zakładam się gdy prawdopodobieństwo wygranej jest wysokie, ale czasami ze względów towarzyskich warto zakład przegrać, szczególnie gdy oponentem jest rumuńska blondynka. Wiec tym razem przegrałem, a stawką była paczka polskich wedlowskich cukierków. Umówiłem się na odbiór nagrody, i przy okazji zostałem obdarowany rózgą. Musze się koniecznie dowiedzieć czy jest tam jakieś drugie dno i co ten sterczący kijek symbolizuje!!! :)

Pewnie jesteście ciekawi co to za blondynka (nota bene blondynka, a jeszcze do tego niebieskooka to rzadki widok w Rumunii). Więc Ala pracuje w banku, jest znajomą znajomego z pracy. Napiliśmy się herbaty, chwile porozmawialiśmy, ale rozmowa się specjalnie nie kleiła (no dobra....zagadałem ją na amen) i Ala pojechała do domu.


Ala opowiedziała mi o pewnym zwyczaju, który do dzisiaj jest kultywowany na wsi w Rumunii.
Tradycyjnie każdy dom ma swojego patrona. Za zwyczaj jest to jakiś święty. W dzień imienin tego świętego, cała rodzina zjeżdża się do tego rodzinnego domu i przygotowuje uroczysty obiad.Przychodzi ksiądz (jak na kolędę) i błogosławi dom. Na obiad serwuje się tradycyjne potrawy, jak zupę, gołąbki czy tez coś tam coś tam z fasolką. Miły zwyczaj, ale do miast się nie przeniósł, i nikt nie nadaje swojemu mieszkaniu patrona.