środa, 12 grudnia 2012

Katastrofa przez duże S

Ostatnio obiecałem sobie, że będę starał się wyszukiwać pozytywnych zdarzeń i obserwacji. Cholera, przyszła zima, spadł śnieg i nie jest łatwo. Ale po kolei.

W zeszły weekend spadło 40 cm świeżutkiego śniegu. Jest ślicznie, wszystko przykryła gruba, łamiąca gałęzie puchowa pierzynka. Klimaty jak z zimy ze Szczyrku z połowy lat 80. Pięknie.

By przejechać 10 km samochodem dwa razy się wykopywałem za pomocą łopaty, a za trzecim razem z pomocą przyszło mi czterech przygodnych przechodniów, którzy z własnej inicjatywy wypchali mnie z malutkiej zaspy. Ale w tych warunkach, nawet mając dobre zimówki i zupełnie nieprzydatny w zimie napęd na tył sam bez łopaty nie jestem w stanie wiele zdziałać.

Konkluzja jest następująca: Widać, że ludzie są mili i pomocni, to dobro gdzieś w nich drzemie i wystarczy tylko odpowiednia sytuacją by te pokłady dobrej woli uwolnić. Ale niestety państwo tego nie ułatwia i nie stwarza odpowiednich warunków, a jak mówią moje dziewczyny z zespołu, wręcz utrudnia, bo łatwiej się zarządza masą indywidualistów, którzy się żrą między sobą niż dobrze i niezależnie zorganizowanymi obywatelami. Ale miało być o zimie.

Rumunii się kompletnie pogubili. Po pierwsze nie mają zbyt wiele sprzętu do odśnieżania ulic. Od czasu do czasu przejedzie jakiś pług, ale sam byłem świadkiem sytuacji, że gościu w pewnym momencie podniósł pług i zostawiając kupę śniegu na ulicy pojechał dalej - pewnie śpieszył się na śniadanie. Coś takiego jak rzetelna robota nie istnieje. Miasto wyprowadziło więźniów na ulice - chaotycznie bez ładu i składu odgarniają łopatami śnieg z krawędzi jezdni zasypując wydeptane scieżki przez przechodniów.

Właśnie! Chodniki to kolejny gruby temat. Miasto ich w ogóle nie odśnieża. W ogóle!!! Nikt tu nie dba o przechodniów, więc nawet na głównych ulicach na chodnikach potworzyły się wydeptane jednoosobowe ścieżki, wiec jak ktoś idzie z przeciwka, to ktoś musi wejść w śnieg po kolana by się minąć. Oczywiście obowiązuje prawo, że właściciele posesji do których przylega chodnik maja obowiązek jego odśnieżenia, ale może 20% przestrzega tego przepisu. Ważniejsi są kierowcy - bo "szlachta" za kółkiem, na letnich oponach stojąca lub posuwająca się w licznych korkach ma zawsze rację, a o człowieka tutaj się nie dba.

Mam 15 (w tych warunkach 20) minut spacerkiem do biura, więc łatwiej jest zaobserwować wiele rzeczy.  Odkopałem samochód ze śniegu - ale stoi sobie na parkingu, bo szczęśliwie zaparkowałem przed śnieżycą w takim miejscu, gdzie jest mi łatwo wyjechać na ulicę gdy będzie taka potrzeba. Bo prawda jest taka, że jak wyjadę autem, to potem nie będę miał gdzie zaparkować. Wszędzie albo sterty śniegu z oczyszczonych samochodów albo rozjechany śnieg po kolana, nie ma gdzie zaparkować, więc każdy się bije o wolne miejsce i czasami dochodzi do rękoczynów. Parkingów nikt nie odśnieża, więc ktoś kto zaparkował dalej od wyjazdu na ulicę i nie ma napędu an 4 koła nie ma szans na wydostanie się z pułapki. Najlepsi są taksówkarze: założyli łańcuchy na koła i maja wszystko w dupie.


W Kijowie, na Ukrainie  też mają problem ze śniegiem: tam miasto zarządziło:
1. zakaz wjazdu samochodom ciężarowym do miasta
2. zakaz wjazdu osobówkom do centrum by mozna było wywieżść śnieg
3. Nakaz usunięcia zaparkowanych samochodów z centrum na wyznaczone parkingi w celu usunięcia śniegu pod groźba wywiezienia samochodu przez miasto na koszt właściciela. I oni się nie patyczkują  tylko wywożą.

Tylko, że tam śnieg w zimie to zupełnie coś normalnego, ale może nie pół metra :)

wtorek, 11 grudnia 2012

Eksplodujące pecety




Co za kraj!!!
Niedawno, w związku z rozwojem organizacji wynajęliśmy nowe pomieszczenia. Przez weekend  było -15 stopni, wiec pokoje się wychłodziły. Dział techniczny nie był w stanie uruchomić ogrzewania. I nie ma się czemu dziwić. Na dachu budynku zainstalowane są wymienniki, które działając na zasadzie pompy ciepła powietrze-powietrze w lecie chłodzą pomieszczenia a w zimie maja je za zadanie ogrzać. Tylko, że przy -15C efektywność jest żadna, a wręcz część urządzeń może mieć nawet zabezpieczenia przed oblodzeniem i się wyłącza przy zbyt niskiej temperaturze. Nota bene, koszty takiego ogrzewania są dramatycznie wysokie.
Na moje pytanie, dlaczego nie zainstalowali zwykłego ogrzewania gazowego, odpowiedzieli, że za długo by trwało uzyskanie pozwoleń.

Ale to jeszcze nic. Dzisiaj przyszedł informatyk i poprosił o wyłączenie komputerów, gdyż dział techniczny ma jakieś problemy z zasilaniem. Ok, sprzęt został wyłączony i zaczęła się dyskoteka. Wrażenie było takie, jakby ktoś trzymał w rękach przerwany kabel i mając przy tym dużo zabawy robił zwarcie krzesząc iskry. Efekt był taki, ponieważ dwie księgowe nie wyciągnęły wtyczek z gniazdek, że dwa pecety spaliły się z hukiem i smrodem eksplodujących zasilaczy, a wielka biurowa drukarka poszła się jeb...

Ale nie nawet o to chodzi. Wygląda na to, że ten budynek nie ma żadnych działających zabezpieczeń elektrycznych, w postaci osobnych obwodów zabezpieczonych bezpiecznikami, które by zadziałały w takich sytuacjach. Ciekawe ile  wzięli w łapę elektrycy wyrażający zgodę na użytkowanie. Aż strach się bać, co się stanie w wyniku wybuchu pożaru, bo budynek jest wyposażony w tylko jedną klatkę schodową.

sobota, 8 grudnia 2012

X-mass party

Christmas Party.
Jak to za zwyczaj bywa korporacyjne imprezy świąteczne nie różnią się zbytnio od siebie. Przemówienie prezesa, wręczenie nagród dla najlepszych pracowników, podsumowanie minionego roku i plany na kolejny. Następnie zabawa do samego rana suto okrapiana alkoholem i dużo dobrego jedzenia.

W Rumunii było inaczej. Nie było przemówienia prezesa, nie było nagradzania najlepszych pracowników, alkohol się szybko skończył a ludzie bawili się przy dźwiękach lokalnej weselnej muzyki przytupując w kółeczkach  na parkiecie.

Oczywiście nie było tak źle. Przede wszystkim jak się zapytałem przed imprezą jakie stroje obowiązują, to zapewniano mnie przez kilka poprzedzających dni, że na luzie, jak do klubu. Gdy nadszedł piątkowy wieczór, wystroiłem się w sprane dżinsy, koszule o wzorze i kolorze przypominająca koszule flanelową z końca lat 80 i wyruszyłem na  podbój koleżanek z pracy. Gdy dotarłem na miejsce – stanąłem jak wryty. Faceci w garniturach, część pod krawatami, dziewczyny w balowych sukienkach, wymalowane i wyczesane jak na noworocznym balu we Wiedniu. Oooops. Szybka decyzja połową sukcesu: odwróciłem się na pięcie, złapałem taryfę (gnojki podnieśli opłaty z akceptowalnych 1,69 leja za km do 2,06 leja)i pojechałem się przebrać.

Wróciłem półgodziny później w lepszym nastroju. Ludzie zjechali się ze wszystkich oddziałów z całego kraju. Poszliśmy zobaczyć co jest do picia. Nie jest źle. Wino, piwo, jakieś likiery whisky i jakaś ruska wódka. Zaczynamy od szklaneczki balantines.  Przygotowany szwedzki stół –hmm całkiem nieźle, do tego owoce i napoje bezalkoholowe na stołach. Ludzie się powolutku rozgrzewają, jest ok. Kupa nieziemsko zrobionych lasek. Hmm, czy one na pewno u nas pracują? Jakoś na co dzień ich nie widać. Z drugiej strony gustowna sukienka i perfekcyjny makijaż (nie zapominajmy o depilacji wąsika) robią swoje.

Czas na drugą szklaneczkę. Ale co to? Załapuję się na ostatnie kropelki whiskacza. Wódka się już skończyła, został jakiś lokalny koniak piwo i sporo wina. Słabo. W każdym razie poziom bólu się obniża i coraz więcej ładnych kobiet pojawia się na horyzoncie.

DJ już ostro pogrywa, na razie dyskotekowo – laski tańczą na parkiecie, faceci piją wino i wyszukują wzrokiem co bardziej ponętne sztuki. Część załatwia drobne interesy – w końcu jest okazja by porozmawiać z dawno niesłyszanym dyrektorem i poprosić o drobną przysługę. Nie ma już alkoholu – wino pite po koniaku smakuje obrzydliwie – na szczęście została pyszna woda mineralna i do tego w dwóch rodzajach: gazowana i niegazowana. Pojedynczy faceci dołączają na parkiet, robi sie zupełnie normalnie i klubowo.

Fajnie pooglądać taneczne talenty kolegów i koleżanek z biura. Teraz jak ich spotkam bedę patrzyła na nich przez pryzmat piątkowej imprezy. Prezes wychodzi po angielsku. Chwile później reszta zarządu. Prawie do końca zostaje dyrektor finansowy, który zniechęcony niepowodzeniami w podbijaniu do kobiet (nota bene ma naprawdę bardzo dobry gust i podobają mu się te sama dziewczyny co i mi) o 4 samotnie opuszcza taksówką imprezę.

Całość kończy się kolo godziny 5. Ja już wtedy smacznie śpię w swojej przewietrzonej przy -10 stopniowym mrozie sypialni. Niestety w dalszym ciągu niewystarczająca znajomość języka nie pozwoliła mi brać udziału we wczesnoporannych post-alkoholowych dyskusjach.

czwartek, 6 grudnia 2012

Eh... niebieskooka blondynka w mikołajki

Kiedy przypada dzień św. Mikołaja w Polsce? Oczywiście 6 grudnia. I właśnie w ten dzień dzieciaki dostaja słodycze i drobne upominki. W Rumuni jest trochę inaczej. 

Po pierwsze prezenty dostaje się 5 grudnia wieczorem (chociaż niektórzy podrzucają w nocy, jak dzieci śpią). Mikołaj zostawia je w butach, więc dzieciaki cały dzień czyszczą i pastują obuwie, bo Mikołaj zostawia prezenty tylko w czystych butach. Całe miasto było zaśmiecone dzieciakami taszczącymi kolorowe balony i inne bibułowe wstążki, więc pewnie mieli swoje imprezy w szkołach.

Dorośli natomiast obdarowują się rózgami [băț]. Jest to kawałek w miarę prostej gałązki lub patyka  owinięty złotą taśmą lub bibułą z przyczepioną kokardką i jakąś drobną ozdobą choinkową. Wygląda jak różdżka ubogiej wróżki. Tradycja jest podobna jak w Polsce - niegrzeczne dzieci zamiast łakoci dostawały rózgę.

Sam też dostałem rózgę. A nawet dwie. Fajnie być bad boy'em. A w ogóle to jest dłuższa historia, bo przegrałem zakład. Za zwyczaj zakładam się gdy prawdopodobieństwo wygranej jest wysokie, ale czasami ze względów towarzyskich warto zakład przegrać, szczególnie gdy oponentem jest rumuńska blondynka. Wiec tym razem przegrałem, a stawką była paczka polskich wedlowskich cukierków. Umówiłem się na odbiór nagrody, i przy okazji zostałem obdarowany rózgą. Musze się koniecznie dowiedzieć czy jest tam jakieś drugie dno i co ten sterczący kijek symbolizuje!!! :)

Pewnie jesteście ciekawi co to za blondynka (nota bene blondynka, a jeszcze do tego niebieskooka to rzadki widok w Rumunii). Więc Ala pracuje w banku, jest znajomą znajomego z pracy. Napiliśmy się herbaty, chwile porozmawialiśmy, ale rozmowa się specjalnie nie kleiła (no dobra....zagadałem ją na amen) i Ala pojechała do domu.


Ala opowiedziała mi o pewnym zwyczaju, który do dzisiaj jest kultywowany na wsi w Rumunii.
Tradycyjnie każdy dom ma swojego patrona. Za zwyczaj jest to jakiś święty. W dzień imienin tego świętego, cała rodzina zjeżdża się do tego rodzinnego domu i przygotowuje uroczysty obiad.Przychodzi ksiądz (jak na kolędę) i błogosławi dom. Na obiad serwuje się tradycyjne potrawy, jak zupę, gołąbki czy tez coś tam coś tam z fasolką. Miły zwyczaj, ale do miast się nie przeniósł, i nikt nie nadaje swojemu mieszkaniu patrona.

wtorek, 20 listopada 2012

Seks za obiad

Któregoś wieczora, będąc tradycyjnie w El Che (pub) poznałem sympatyczna dziewuszkę. Wykształcona, z tego co opowiadała, dobrze zarabiająca, pracująca w prokurmencie jednej z lokalnych firm produkcyjnych. Nazwijmy ją Tina. Mile się rozmawiało, całkiem inteligentna i na poziomie dziewczyna. 28 lat, lekko przy sobie, o jakiejkolwiek figurze można zapomnieć, przeciętna buzia, ale ładne zielone oczy.  

W niedziele wczesnym popołudniem przyleciałem z Bukaresztu, głodny jak wilk. Myślę sobie - nie chce mi się wcinać kolejnego niedzielnego obiadu samemu - zadzwonię do Tiny, możne akurat ma wolne popołudnie i będzie na tyle elastyczna by mieć ochotę  się przejść ze mną do jakiejś jadłodajni i napić kawy.

Była akurat w domu, i potrzebowała tylko 20 minut by wyjść z domu. Super. Przyjechałem po nią i podjechaliśmy do knajpki z włoskim jedzeniem. Żaden wystrzałowy lokal, przyzwoita średnia, gdzie za trzy dychy można zjeść dwudaniowy obiad z kawą lub czymś innym do picia.

Tina zamówiła najdroższe spaghetti za pięć dych (!!!), do tego zupa, jakieś wino. Przy płaceniu nawet się nie zająknęła ze się dołoży do rachunku. No cóż, ja zaprosiłem - ja zapłaciłem. Po prostu wykorzystała okazję. Co za mentalność!!! No i naiwniak ze mnie. W każdym razie absolutnie nie chcę mieć z nią nic więcej wspólnego.

Opowiadałem tą historię później mojej polskiej znajomej. Uśmiała się co nie miara, była zaskoczona, tą wiejską mentalnością (ale trzeba pamiętać, że to jest Timisoara), obiecała że jeżeli tak to tu funkcjonuje, to zacznie z tego w pełni korzystać, i spuentowała, że jeżeli obiad zapłacony, to teraz powinien być seks za darmo :D

czwartek, 15 listopada 2012

Krótka opowiastka o Eve

Ewelina jest asystentką gościa, który zarządza informatyką w firmie.
Ewelina jest szczupła blondynką, ma niebieskie oczy i jest sympatyczna. Mogła by mieć ładniejszą buzię i mniejszy nosek, ale w sumie nie o to chodzi..... Jest w miarę szczupła, ma niezły tyłek i jest zaokrąglona tam gdzie trzeba. Ale nie będzie o seksie.
Będzie o ubieraniu sie.

Ewelina ma naprawdę dar dobierania kolorów swoich ciuchów. Potrafi łączyć zieleń z brązami, fiolety z szarościami, i dobierać barwy podkreślające jej niebieskie oczy i jasne włosy.
Niestety, jeżeli chodzi o dobór poszczególnych części garderoby, to mamy dramat i porażkę na całej linii.  Za duża i za długa marynarka do spodni rurek, zwężających się na dole. Buty z obcasem tak wysokim, że chodząc w nich wygląda  nieporadnie jak wywracająca się z hukiem żyrafa. Jeszcze jak włoży letnia sukienkę to jest nieźle, bo wtedy ciężko zepsuć wygląd źle dobranymi dodatkami.

W poniedziałek wyglądała świetnie, tym razem doskonale dobrane spodnie podkreślające jej "atuty", lekkie pantofelki na niewielkim obcasie, dopasowana bluzka i odpowiednio dobrany buistonosz (wiem, wiem, nawet takie elementy, choć schowane, nie umkną uwadze spostrzegawczego oka - a laski mają z tym tu duży problem - prawidłowo dobrać kolor i styl biustonosza). Całość dopełniała pomalowana w pastelowy błękit apaszka, podkreślająca oczy. Idealnie! Miód! Malina!

Nie omieszkałem skomplementować tego lśniącego i emanującego energią wyglądu.

Dzisiaj natomiast też wyglądała nieźle, sprawnie skomponowała barwy - rajstopy i bluzka w odcieniach bordowo - fioletowych, na to czarna, prosta i krótka sukienka na szerokich ramiączkach. Niestety przywaliła ciężkimi butami na obcasie w kolorze świeżo wydobytego węgla.  W mojej wyobrażni wygląda jak bordowy czerwony kapturek z czarnymi wielkimi kulami armatnimi zamiast butów.

Pewnie czuję się dobrze w dzisiejszym stroju, tak wiec wypadało by się zaprezentować. Po pierwsze na początku dnia, specjalnie mnie zagadnęła wychylając się ze swojego pokoiku, gdy odwiedzałem jej szefa. Oj, no jak pewnie się domyślacie  - nie doczekała się komplementu. Wiec po kilku godzinach zawitała do naszego biura. Też dalej nic..... Przyszła po raz drugi, nasze spojrzenia spotkały się - "Oho - w końcu mnie zauważył" -pewnie sobie pomyślała. A ja dalej nic... Przyszła po raz trzeci, tym razem zakrzykując do mnie z połowy biura, prosząc o pomoc w jakiejś nieistotnej sprawie. Ja dalej nic. W końcu wychodząc, podeszła do mnie zagadując o jakieś drobiazgi. Zdarzyło się to po raz pierwszy od kilku miesięcy, od kiedy ją zauważyłem w biurze.


Wydaje sie, że kobieca logika nie jest taka skomplikowana jak ja malują znawcy tematu.


środa, 17 października 2012

Pomysł na weekend - wymoczyć robaka

Może kiedyś komuś się przyda:

Na deszczowy dzień lub weekend polecam wyjazd do Szeged.

Miasteczko jest stylowe, czyste i europejskie (nawet w męskich toaletach są spuszczone klapy). Poza tym, można zwiedzić katedrę i serbski kościół, zrobić przyzwoite zakupy w jednym z centrów handlowych (np. ARKAD Szeged Londoni krt. 3).Oprócz tego zjeść tradycyjny węgierski gulasz z kluseczkami lub zupę gulaszową.
 
Po wczesnym obiedzie można się wybrać do odległego o 22km na zachód miasteczka  Morahalom (droga 55), gdzie mieści się wielki kompleks basenów z gorącymi źródłami i rożnymi typami leczniczych wód. 

W związku z faktem, ze w tym rejonie prawie nikt nie mówi w innym języku niż węgierski, aby tam trafić, na rondzie w centrum Morahalom należy skręcić w lewo i od razu, na rogu, w małym parku po lewej stronie znajduje sie kompleks (Elizabeth Spa), a kawałek dalej, również po lwej stronie wypasiony hotel (Colloseum Hotel) z podobnymi atrakcjami.

 Całodzienny wstęp kosztuje 1900 forintów (około 30pln) Osobiście nie przepadam za tego typu rozrywkami, ale jest to ciekawa alternatywa dla parku wodnego, który znajduje się w centrum Szeged.

Tutaj parę filmów:

poniedziałek, 15 października 2012

Fabryka Piwa Timisoreana

Zbilża się trzysetna rocznica otwarcia pierwszego rumuńskiego browaru. Z tej okazji SAB Miller  zorganizował otwarty weekend w browarze w Timisoarze. Plany są takie, by podobnie jak w Tychach czy Żywcu mozna było zwiedzać browar codzennie.


Głównym motywem przewodnim wycieczki było przekonanie zwiedzających, iż piwo produkuje się z naturalnych składników (była możliwość ich skosztowania) i obalanie mitów, iż we współczesnym piwie produkowanym przez korporacje nie ma sztucznych barwników, konserwantów i sam przepis na piwo nie zmienił się od tysiącleci, natomiast zmieniła się technologia. Zaskakujące jest to, że SABMiller musi zapraszać rumuńskich konsumentów do browaru, by się przekonali, że kolor piwa nie zależy od ilości dodanej farbki, albo iż w otwartych kadziach nie pływają szczury.

Wycieczka była dobrze zorganizowana (nawet trafił nam się angielskojęzyczny przewodnik), dla każdego z uczestników czekały próbki składników (prażony jęczmień, chmielowe szyszki) a także możliwość skosztowania brzeczki i piwa na poszczególnych etapach produkcji - tego brakuje w trakcie zwiedzaniu browaru w Tychach. Na koniec uczestnicy są zaproszeni do browarnianego baru i poczęstowani kuflem piwa.

Namiary na browar:link

W barze dosiadł się do nas Rumun, który był naocznym świadkiem rewolucji w Timisoarze w 1989 roku link  i opowiadał nam o przebiegu wydarzeń. To tak jakby stał pod Wujkiem w grudniu 1981 lub w sierpniu 1980 w stoczni w Gdańsku.

Fuck the DJ

Chyba nie powinienem tytułować postów po angielsku, ale w związku z tym, że dominującym dla mnie językiem w Rumunii jest jeszcze cały czas angielski, to na razie niech tak zostanie.

W piątek.... w sumie nie pamiętam już co było w piątek..... A....już wiem :)

W piątek były urodziny jednego z niewielu Polaków, pracujących w Timisoarze. Był żurek, były chrupiące ogórki i półtora litra wódki.  Było może 7-9 osób, balony, namiastka tortu ze świeczkami. Dla naszych rumuńskich kolegów, którzy dotrzymywali nam dzielnie kroku w kolejnych kolejkach wyborowej wieczór skończył się w sposób niespodziewanie nagły.

Mnie natomiast zaskoczył fakt, jakim uwielbieniem cieszył się klasyczny złoty ziołowy krupnik. Ta babska wódka zrobiła furorę i błyskawicznie jej zabrakło. 

A i jeszcze jedno: rumuńscy goście przynieśli swoje własne grube wełniane skarpety by po ściągnięciu butów nie było im w gościnie zimno w stopy :):):):):):):).


Po północy pojechaliśmy do centrum,do ulubionego rockowego klubu. I właśnie tam rozmawiając z 29 letnią Roksaną, która jak pies warowała przy konsolecie DJ wyłożyła mi swoje plany tak prosto jak tylko się da: "I am here  tonight to fuck the DJ". Wow! Co za szczerość!! Pewnie jakby było gdzie, to bym usiadł z wrażenia. DJ prowokowały też inne laski, kręcące tyłkami wokół konsolety, ale tylko ta jedna już była umówiona.

Zastanawiałem się jaka mogła być jej motywacja:
  1. po prostu miała ochotę
  2. chciała zwiększyć swoją reputacje wśród znajomych
  3. ......
 Nie wiem. Może ty masz jakiś pomysł - napisz w komentarzu.

piątek, 12 października 2012

Obalamy mity o Rumunach

Od pewnego czasu skupiam się na tym, by zidentyfikować podstawowe różnice kulturowe pomiędzy Rumunami a Polakami. Próbowałem znaleźć jakieś informacje w internecie, ale w zdecydowanej większości przypadków Polacy opisujący Rumunię pieją z zachwytu.

Prawdopodobnie takie interpretowanie rzeczywistości jest związane z pozytywnym zaskoczeniem pomiędzy obrazem zabiedzonego cygana żebrzącego na skrzyżowaniu a zwyczajnym europejskim wizerunkiem współczesnego Rumuna. Czas na obalenie paru mitów.

Serdeczność Rumunów.
Pierwsze wrażenie jest pozytywne. Rumuni są bardzo pomocni, wskażą drogę, wręcz zaprowadzą na miejsce. Ale to tylko fasada. Rumuni żyją w ogromnym kompleksie związanym z ich negatywnym wizerunkiem, który stworzyli włóczący się po Europie Cyganie. Spotkanie obcokrajowca daje im okazje na osłabienie tego wizerunku, więc są mili. Niestety gościnność ta nie płynie z własnego przekonania i wewnętrznej chęci bycia pomocnym. Ot, taka celebrycka poza. Oczywiście takie sytuacje maja miejsce w większych skupiskach ludności, i miastach. Na wsi sytuacje jest zupełnie inna. Gościnność, podobnie jak w Polsce wynika z dobroci serca i nie jest podyktowana osiąganiem jakiś innych celów.

Pracowitość Rumunów.
Rumuni są generalnie leniwi. Bez ciągłego doglądania ciężko jest osiągnąć zamierzone rezultaty w określonym terminie.  To jednak naród południowy, mniej zdyscyplinowany niż narody Północnej Europy. Dodatkowo ponad 80% udział religii prawosławnej też ma swój wpływ na postawy ludzi.

Historia Rumunów.
 Rumuni szczycą się tym, że pochodzą od Daków (plemię, które pojawiło się na terenach na północ od Dunaju, a pochodzi prawdopodobnie od Traków, którzy przywędrowali z terenów obecnej Grecji) oraz tym, że język rumuński należy do rodziny języków romańskich (francuski, włoski itp), a wręcz słyszałem opinie, że od rumuńskiego powstały inne języki łacińskie.
Jeśli by prześledzić losy Rumunii na przestrzeni wieków, to Rumunia powstała dopiero w II poł. XIX wieku poprzez zjednoczenie Wołoszczyzny i Mołdawii. Wcześniej nie było jednego państwa. Na terytorium obecnej Rumunii istniały niewielkie państwa, a jeszcze wcześniej na tych terenach panowali Bułgarzy, Turcy a od zachodu Węgrzy. W sumie Rumuni to mają pewnie podobne pochodzenie  jak greccy górale, którzy całe pokolenia wypasali owce w Karpatach, a miasta na tych terenach budowali Węgrzy i Niemcy. Nie mieli szans na wykształcenie jakichkolwiek elit.
Nie można, tak jak czynią to niektóre osoby porównywać historii Polski i Rumunii. Polska ma swoją państwowość od ponad tysiąca lat, miała swoich królów, armie, zwycięstwa militarne, bogactwa, ale też porażki.

A Rumunii.... Hm, prezesa nie ma w tym tygodniu i jego miejsce parkingowe jest puste. Śmieszne jest, jak to dyrektor finansowy albo szefowa działu prawnego zajmuje miejsce parkingowe prezesa, jakby chciała się w ten sposób podnieść swoją wartość. Nie ma znaczenia, ze maja swoje własne, oznakowane i zarezerwowane miejsca parkingowe. Zresztą, dziś nie ma również kontrolera finansowego - oczywiście jakaś panienka z księgowości zaparkowała na jego miejscu. Mali ludzie.

Heh, zaczynam rozumieć, dlaczego się tak dziwili, że parkuje na ulicy pod biurem, zamiast wjeżdżać na służbowy parking - przecież mi przysługuje miejsce. Żadna sierota nie ruszyła głową i się nie zastanowiła, ze przy 40 stopniach upału przez II połowę dnia moje auto stało w cieniu :))

Wrażliwość na punkcie własnej osoby.
Spróbuj opowiedzieć żart o Rumunach. Spróbuj zakwestionować lub podważyć któryś z ich pseudo mitów narodowych. Obrażają się jak szesnastoletnie pannice. I nie ma znaczenia czy dziewczyny czy faceci. Nie, żeby się tylko obrazili - oni wręcz zrywają kontakty, nie odzywają się, wyrzucają ze znajomych ze skype czy z fb. Jaja jak berety.
A dumę to mają nieprzeciętnie wielką. To, że ja potrafię zachować dystans do siebie, potrafię opowiedzieć dowcip o Polakach i nie mam z tym problemu. Natomiast oni nie ogarniają. Czepiają się tych nielicznych pozytywnych )i dających się jako tako sprzedać) skrawków swojej kruchej historii jak tonący brzytwy. Budują na tym wielkie jak zamek JA, które przekute czasami, przyznaję, złośliwą i celową szpileczką, pęka jak balon po zetknięciu z kocim pazurem. Trzeba bardzo uważać by ich nie urazić, być stuprocentowo politycznie poprawnym i tak to się często nie udaje. Bardzo łatwo sobie zrobić wrogów. Co więcej, tego typu reakcje przenoszą się na relacje damsko męskie

Co inni powiedzą?
Tutaj ja nie ogarniam. Jakiekolwiek niestandardowe zachowanie, jak chociażby wyjście z koleżanka z biura na lunch od razu staje się głównym tematem przewodnim wielu szeptanek, plotek i wręcz newsem dnia. Większość ludzi, z którymi mam styczność, ma bardzo niskie poczucie własnej wartości i w paniczny wręcz sposób unika "wyjścia z pudełka" obawiając się narażenia się na śmieszność i bycia wziętym na języki. Wspomniane wcześniej wyjście na lunch, może spowodować nieustająca lawinę docinków, komentarzy i obgadywania. Stad tez się bierze sposób ubierania kobiet, wybór marek samochodów, jakimi jeżdżą młodzi gniewni. Mentalnie - wypisz-wymaluj - polska wiocha na ścianie wschodniej, a mówimy przecież o ponad 300-tysięcznym mieście położonym w zachodniej części kraju. Ciekawe co się dzieje na południu lub wschodzie...

Nawiązywanie relacji damsko - męskich
 Eh.... Trudny temat. Zarówno nawiązywanie relacji jak i pisanie o nich. Wczoraj rozmawiałem z Emilią - przyszłą psycholożką. Rumunka, ale węgierskiego pochodzenia. Dyskusja dotyczyła moich wątpliwości, związanych z nawiązywaniem relacji z rumuńskimi dziewczynami.
Po pierwsze: żadnych komplementów kierowanych w stronę obcych lub mało znanych kobiet. Żadnego komplementowania na ulicy. Po drugie, żadnych, chociażby najbardziej niewinnych propozycji typu wyście na lunch, lemoniadę czy piwo. Każde takie zachowanie jest odbierane, że ten facet musi coś ode mnie chcieć i to coś to znaczy" przespać się ze mną".
Oj, długo się zastanawiałem, skąd taka reakcja. I nie są to jednostkowe przypadki, ale zdecydowana większość. Wydaje mi się, iż głównym powodem takiej reakcji kobiet jest fakt, iż zostały tak przetrenowane przez Rumunów. Rumuni podbijają do kobiet w sposób bardzo bezpośredni, podobnie jak to robią Włosi. Jakiekolwiek zaczepki maja prowadzić do jednego. Tylko, że tak naprawdę oni są mocni w gębie, a potem, jak to mówi Z., bardzo szybko się okazuje, ze straszne z nich kluski.