czwartek, 21 czerwca 2012

Znowu nie śpię

Jest 37 stopni w ciągu dnia, a wczoraj o 22 było 28. Bosko!!! Tym bardziej, że dla mnie graniczna temperatura to 24stopnie - gdy jest cieplej to chłodzę się używając bardzo praktycznego sposobu - ubieram wilgotnego t-shirta. No ale w biurze to nie przejdzie.

Siedzieliśmy wczoraj z Lavinią w hotelowym ogrodzie i gadaliśmy z innymi Rumunami o pierdołach, np o naprawianiu lodówek czy pralek i słabej jakości współczesnych sprzętów AGD. Wspomniałem jej, że była przedmiotem naszej męskiej około lunchowej rozmowy z CFO i kontrolerem finansowym i szefem IT Zresztą ten ostatni zakończył dyskusję pytając czy miała ogolone wąsy. Rozmowa dotyczyła kobiet, ich wieku, kształtów i innych męskich spostrzeżeń ;-). No wiec siedzimy w tym ogródku, żłopiemy piwo i dzwoni jej telefon. Kto dzwoni? A jakże - CFO, że robi zakupy i że (nie przyznała się) pewnie przyjedzie. I oczywiście przyjechał, Trochę się zdziwił na mój widok, ale gładko to przełknął.Gadka szmatka pierdu pierdu i pojechał. Jednak straszny z niego lovelas i sprawia wrażenie lekkoducha. Zacząłem obserwować, ale większość rozmów z nim kończy się gadką o babkach. Bleeeeee...... No ale, spędzili w tym hotelu  kilka dni, zanim on znalazł sobie mieszkanie, więc mają prawo się lepiej znać ;-)

A w ogóle to cały czas podtrzymuje co wcześniej na jego temat myślałem. Zobaczymy za jakiś czas czy zmienię zdanie.W sumie to bym chciał.

Dziś obudziłem się o 4. Wszystko dlatego, że mam trochę nierozwiązanych problemów technicznych w przygotowaniu raportowania. Przejmuje się, bo mi zależy no i przez to śnią mi się po nocach i nie mogę spać. Powierciłem sie w łóżku przez pół godziny i usiadłem do komputera. W dwie i pół godziny zrobiłem to co mi przeszkadzało spać. Uff - jak fajnie, luz. No ale i tak będę niewyspany. Świadomość, że coś zostało rozwiązane i mogę iść do przodu dodaje mi skrzydeł :D

środa, 20 czerwca 2012

Walka z wiatrakami

I się zaczęło. Etykietka szpiona, spadaj gość - nie węsz tu. Sympatyczna rólka ekspata :)
Mam wrażenie, że firmę do przodu ciągnie tylko prezes i może jeszcze 2 osoby.
Przykłady? Proszę bardzo
  1. Poprosiłem do dostęp do zasobów sieciowych działu finansowego. Oczywiście trwało to trochę, i skończyło się założeniem nowej przestrzeni dyskowej specjalnie dla mnie. Cool!! Jak miło.. Poprosiłem więc jeszcze raz o dostęp do dysków sieciowych - dostałem nawet szybko - ale dostęp do katalogów jest poblokowany:) Oczywiście mogę tworzyć swoje, ale od reszty... won!! Ile to się człowiek musi nagłówkować by dostać to co chce. Ja generalnie zawsze dostaję to co chcę, ale czasami to trwa zbyt długo. Pomysły proszę zostawiać w komentarzu jak to sprytnie rozwiązać.
  2. Dalej nie mam mieszkania. Oczywiście walczę o to, co mi się najbardziej spodobało, ale agent nie przygotował wszystkich papierów, a tak na prawdę się okazało, iż właścicielem jest ktoś inny - rodzice, kobiety, która to chciała wynająć. W każdym razie, chodzi o to,że papiery nie były w porządku. Oprócz tego agent przygotował umowę w której bierze prowizję w wysokości 80% miesięcznego czynszu. Sprawdziłem sobie - standard na rynku jest 50-65%.  Co prawda sierota z niego - bo jeszcze umowa nie podpisana. Jak załatwimy mieszkanie to będzie pora na negocjowanie umowy :P. Poprosiłem asystentkę by przypilnowała by umowa nie została podpisana w obecnym kształcie  i jednocześnie zachowała moje plany tylko do swojej informacji. Nie minęło pół godziny - dzwoni agent - milutki jak nigdy, że wszytko pod kontrolą, załatwia dokumenty itp duperele. Myślicie, że to przypadek????



sobota, 16 czerwca 2012

Pod granicę Serbską

No, to sobie pojeździłem.
Po tak ciężkim tygodniu pojechałem sobie na wycieczkę:
Zrobiłem około 400 km. Pojechałem zobaczyć gdzie Dunaj zaczyna być granicą Rumunii. Fajne drogi - dobry asfalt, wąskie, kręte wiec jechało się wyśmienicie. Jedyny minus, to to, że było koło 30 stopni i czuję, że pada mi w aucie klimatyzacja - słabo chłodzi -  trzeba będzie dobić gazu jak będę w Polsce.

Dojechałem nad samą rzekę (miejscowość Socol), a tak naprawdę jej rozlewiska, gdzie znajduje się rezerwat przyrody - ptactwa wodnego. Jaka miła odmiana. Timisoara leży na płaskim niezalesionym terenie. Nie ma ani pagórków ani drzew. Wiec nawet jak przywiozę sobie rower to nie będzie zbyt wiele funu z jeżdżenia w upale po sawannie. Ale muszę się ruszać bo od pysznego rumuńskiego jedzenia i lokalnego piwska waga zamiast spadać to rośnie. Sam dojazd do Socol to cisza i pustka - jak polskie Bieszczady.

Pojechałem dalej.Tak naprawdę do Orsovej, to klimaty jak w Beskidach a czasami w Pieninach. Jedzie się ze 130km lub więcej wzdłuż Dunaju - tak jakby jechać przez 130km wzdłuż jeziora Międzybrodzkiego. Rzeka czasami się rozlewa szeroko, a czasami zwęża by przecisnąć szczeliną między górami. Droga wtedy pnie się stromo serpentynami do góry, a potem malowniczo opada w dół.
Asfalt jest dobry - widać, że niedawno droga była remontowana. Ale czasami trafia się na odcinki, gdzie w ogolę nie ma asfaltu tylko droga jest wysypana żwirem, jedno pobocze usłane jest odłamkami skalnymi odrywającymi się od zbocza, a drugie kończy się urwiskiem nad rzeką. Miodzio. Trzeba wyłączyć ESP bo wariuje i przeszkadza w kozackiej jeździe a potem to rura... Tył zamiata na boki przy każdej kontrze kierownicą a z tyłu kurzy się niemiłosiernie - wszystko ginie w tumanach gipsowego kurzu...(cdn).
Po drodze zatrzymałem się na jakiś obiadek: ryba z frytkami i surówka z pomidorów. Do tego nieodłączna lemoniada i espresso.  Mały hotelik położony na zboczu góry praktycznie wiszący nad zakolem rzeki - z własna przystanią i niezbyt dużym basenem. Miejscowość się nazywała Dubova a hotelik taki: link. Potencjalne miejsce na wyskoczenie na weekend by odpocząć od zgiełku u hałasu i odpocząć nad wodą - 230km od Timisoary.  Po obiadku szpula do domu - dobrze że migają gdy stoi policja :-)


piątek, 15 czerwca 2012

Pierwszy kryzys z batonikiem w tle

Tytuł posta brzmi dramatyczniej, niż wygląda rzeczywistość. Ale i tak mi się dzisiaj uleje - najwyżej będę kasował za parę dni.

Nie jestem w tej firmie po to by mnie lubiono, bo funkcje kontrolingowe nie zostały stworzony by były wielbione i podziwiane a po to by kontrolować biznes i go czelędżować. Moja rola jest na tyle skomplikowana, że wykonując robotę dyrektora ds kontrolingu nie mam bezpośredniej władzy menadżerskiej (czego mi bardzo brakuje - bo wiele rzeczy można by było zrobić bardziej efektywnie), a jednocześnie wpływam na kontrolera finansowego, a mam za zadanie wspierać CFO w rozwijaniu kontrolingu, wprowadzenia narzędzi kontroli i raportowania finansowego itp.

Tylko co z tego, jak sam CFO nie przejawia ochoty i inicjatywy w tym zakresie. Dramat jakiś!!. Gościu jest doskonały w piarze, ale bez doświadczenia retailowego, nie wie gdzie kopać. No i nie widać by miał ochotę kopać. I pomimo moich rozmów z nim i wskazywania obszarów zagrożeń, które są istotne, niewiele robi. Rzeźbi jakieś tabelki dla prezesa ale nie zarządza - nie kontroluje. Jestem przekonany, że znając ten cholerny język i będąc na jego stanowisku w ciągu roku od strony kontroli i raportowania firma by hulala jak w zegarku. Dyr finansowy powinien dbać o strategię, kontrolę, pilnować kasy i niwelować obszary potencjalnego ryzyka. Dobrze przynajmniej, iż główny księgowy ma sporo rzeczy poukładanych i one jako tako funkcjonują. W jego obszarze też jest olbrzymi potencjał do poprawy, ale generalnie rzeczy są dobrze prowadzone.

Mam nadzieję, że po 3 miesiącach nie skończy się dobrą radą bardziej doświadczonych kolegów: "rób tyle ile możesz, bo i tak głową muru nie przebijesz".....A ja wiem, że się da, tylko trzeba trochę samozaparcia, pracowitości i zorganizowania - bo to nie są rzeczy bardzo skomplikowane, a niesamowicie pomocne w zarządzaniu biznesem.


A z innej bajki to koleżanka z działu prawnego (ta od prince Charlesa) wpierdziela batoniki, które maja jej pomoc schudnąć. Zakupiła parę sztuk w Auchan i nie daje się przekonać ze wcinanie czekoladowych batoników, w których znajduje się zielona herbata (pewnie 0,002%, i błonnik sprawi, że zejdzie z tych 60 (moim zdaniem co najmniej 64) kg. Dopiero jak jej pokazałem, że każdy batonik to 200 Kcal czyli pół czekolady, to wylądowały w koszu. No, ale jak się ma 22 lat....

czwartek, 14 czerwca 2012

Prince Charles

Wow,
ale fajny początek dnia.
Po pierwsze w hotelu natknąłem się na wcześniej poznanego kupca - Laviunie. Rozmawialiśmy chwile o języku rumuńskim i mamy umowę, iż nauczy mnie paru słów po rumuńsku a ja ją po polsku - zdrowy układ.

W ogóle jestem pod wrażeniem jaką energią dysponuje ta babka, i coś na co zwróciłem uwagę - jej otwartość do ludzi i umiejętność sobie ich zjednywania. Szacun!!!
Poza tym Emilia wysłał mi motywujący filmik dotyczący wycofywania się, wiec jestem mega zmotywowany :)
link
 
Przyszedłem do biura - i znowu nie mam gdzie siedzieć. Wszyscy zdrowi i wszystkie miejsca zajęte. W przyszłym tygodniu zaczyna się przeprowadzka do nowego biura, wiec się zrobi trochę luźniej. Na razie się tułam od biurka do biurka.

Dzisiaj siedzę w maleńkim pokoju z młodziutką, lekko okrąglutką brunetką z działu prawnego. Słabo mówi po angielsku, wiec odzywa się do mnie po rumuńsku (WTF!!!) Ale zasunęła mi takim komplementem, ze hohoho :) Powiedziała, że jestem bardzo podobny do księcia Anglii Charlesa. Wow!!!!

Mam nadzieje, że miała na myśli księcia Williama........

Dzisiaj tez przyjechał Jarosław. Polak pracujący w Bukareszcie. Poszliśmy wieczorem na stare miasto na browca. Obsługiwała nas sympatyczna kelnerka. No i zrobiłem coś szalonego - zupełnie nie w moim stylu. Od ulicznego handlarza kupiłem za piątaka czerwoną róże i w przypływie pozytywnego nastroju... poprosiłem drugą kelnerkę o szklankę wody by mi kwiat nie uschnął.Oczywiście jędza jedna śmiała zapytać, czy ta róża to dla niej. :) Ale nie dla niej była przeznaczona. Spokojnie dokończyliśmy piwo z Jarosławem poprosiliśmy o rachunek i wręczyłem dziewczynie, która nas obsługiwała kwiatek. Zaskoczyło mnie to, że przyjęła go z radością - i bez widocznego zaskoczenia. Czy miałem poprosić o numer telefonu? Eeee - chyba nie - no i po co? By się z nią umówić na spacer? A jak nie zna angielskiego?

 Nie znam zasad panujących w rumuńskim społeczeństwie, ale nawet wręczenie takiego drobiazgu sympatycznej kelnerce podtrzymało mój pozytywny nastrój.

środa, 13 czerwca 2012

Prawo Yerkesa-Dodsona

Jednak nie daliśmy się Ruskim :) Wynik 1:1 powoduje, że  dalej polska drużyna pozostaje w grze o wyjście z grupy. O wszystkim zadecyduje mecz z Czechami w sobotę.

Wczoraj czytając o przed meczowej gorączce natknąłem się na prawo Yerkesa-Dodsona. Nie wiedziałem, że ktoś opisał związek pomiędzy skutecznością a zmotywowaniem i to 100 lat temu.http://pl.wikipedia.org/wiki/Prawo_Yerkesa-Dodsona .

Wieczorem omówiliśmy się z chłopakami na piwo i wspólne oglądanie meczu. Powinienem napisać z "chłopakami" bo oprócz CFO wybrał się z nami COO i dyrektor handlowy – wiec to byli ważni i duzi chłopacy.
W każdym razie piliśmy piwo, jedliśmy skrzydełka kurczaka z grilla i oni gadali a ja oglądałem mecz. Byliśmy w knajpce z dużym, położonym na prawym brzegu kanału Bega tarasem, koło bulwaru Mihai Viteazu. Miejsce się nazywa Boss Terasa i miało w logo… kij bejsbolowy J.  Nie powinienem jeść na noc, bo potem nie mogę zasnąć. W każdym razie było to rozsądne zakończenie mało przyjemnego dnia.

Dzień był mało przyjemny, bo ciężki w robocie. Zaliczyłem dwie drobne zjebki od prezesa. Wydawało mi się, że tylko pierwsza słusznie – ale sobie uświadomiłem, że druga też. Dzisiaj rano rozmawiałem w hotelu z naszym kupcem, i żaliła się, że ona przygotowała prezentacje, i strategie dotyczącą swojego obszaru, a na spotkaniu zaprezentowała to jej szefowa, i dodatkowo przekazała jej negatywny feedback.  Wg mnie było to zaprezentowane dobrze. Na tym samym spotkaniu moją prezentacje i strategie zaprezentował CFO, a ja gdy chciałem cos dodać (miałem o tyle lepsza sytuacje, ze byłem obecny na prezentacji) to prezes przerwał i potraktował z buta każąc mi zamilknąć i pokazał moje miejsce w szeregu.  I w sumie miał racje. Jeśli ja wspieram swoja wiedza i doświadczenie CFO, a on prezentuje wyniki mojej roboty, bo w sumie ostatecznie on za to odpowiada.

Dodatkowo, nie mam szans na służbowe auto -  więc będę jeździł swoim, a firma będziemy zwracała koszty. Kicha, bo całe ryzyko ewentualnego uszkodzenia auta ponoszę ja. Wychodzę na tym jak Zabłocki na mydle. Jeszcze była ściema, że może w IV kwartale się coś zmieni…. Wiecie jak to jest: Jak to mówił Jurek G. „Nikt ci tyle nie da ile ja ci mogę obiecać”

Poza tym coraz bardziej mi doskwiera brak znajomości języka i to powoduje pewną samotność  (czy też w biurze czy  na ulicy) jak i frustracje. Dobrze, że przynajmniej pogoda jest zachęcająca do życia. Jest około 25 stopni i czasami popada przelotny deszcz. Szkoda, że poznany w hotelu kupiec wraca do Bukaresztu, bo można by było z nią usiąść w ogrodzie napić się piwa i pogadać o firmie. Pewnie to dzięki swojemu doświadczeniu i wiekowi kobieta sprawia wrażenie twardo stojącej na ziemi.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

niedziela, 10 czerwca 2012

Chrzest

Siedziałem chyba z 7 godzin przed komputerem - prawie dniówka, ale wydziergałem daily i wysłałem do CFO. Mam nadzieje że doceni inwencje, tym bardziej, że to mój autorski wynalazek. Pojechałem na miasto coś zjeść, do kościoła (kompletnie nic nie zrozumiałęm - ale łanie spiewali) i wróciłem do hotelu. Katolików tu jest z 10%, reszta to prawosławni.

W hotelu od wczoraj trwa impreza - wygląda jak wesele,prawie 100 gości, ale są to chrzciny wg obrządku prawosławnego. Impreza z tańcami alkoholem i tonami żarcia. Wszyscy wystrojeni jak na weselu.
Z tego co mi tłumaczono,hucznie obchodzi się chrzciny a potem dopiero wesele. I komunii nie obchodzą.

Jak wracałem zahaczył mnie ojciec dziecka i zaprosił na ichniejsza śliwowice home made. Pyszne. Lubię takie wynalazki, a ta jest wyjątkowo pyszna. Podobno ma 42%, ale nie czuć alkoholu - jest słodsza od naszej Łąckiej. No i zamiast szukać mieszkań w necie siedziałem na chrzcinach i piłem śliwowice. Mniam mniam - jutro będzie ciężki dzień w pracy.... Te rumuńskie weekendy są niesamowite i pełne niespodzianek.


No i  na koniec dnia rozpętała się burza. Zrobiłem parę zdjęć z okna hotelowego pokoju. Niestety te tłuste błyskawice mi uciekły. Aparat: wypasiony Canon A620 :P

Coś się popierniczyło na blogu - jutro postaram się wrzucić zdjęcia w rozsądnej rozdzielczości.






Club Pantheon

I wyśpij się tu człowieku! Jeszcze w sobotę po 23 napisała do mnie na Skype Diana - asystentka prezesa, czy się nie wybiorę z nią (?!!) so klubu. Jak mam ochotę, to wybiera się z przyjaciółmi i będą w klubie koło 0:30 -01:00. Oczywiście że chciałem. Zwlokłem się z wyrka  przyszykowałem i jak dostałem cynk, że wychodzą, to zawołałem taxi i pojechałem.

Diana ma 27 lat (wygląda na 23), jest wysoką, szczupłą brunetką i ma ładną delikatną buzię. Ma jedną rzucającą się w oczy cechę - jest bardzo pomocna i uczynna w nietypowy sposób. Nie  wiem jakich słów użyć, by to opisać, więc posłużę się przykładem. Na spotkaniu management teamu wywiązała  się luźna dygresja na temat nieznajomości swoich kodów pocztowych przez klientów (w Rumunii reforma i zmiana kodów pocztowych była relatywnie niedawno), prezes też powiedział że nie zna swojego lokalnego kodu. Nie minęły 3 minuty i Diana wysłała prezesowi maila z jego kodem. Po pierwsze nikt tego od niej nie oczekiwał, po drugie była to pierdoła. Podobnie z nowym biurem. Zapytałem się jej czy daleko się przenosimy do nowego biura - opisała mi,że nie.Za chwile dostaję screena z google maps i zaznaczoną ścieżką do nowej lokalizacji. Miłe?Miłe - a i jakie pomocne.

Klub, dyskoteka nazywa się Pantheon Link i oprócz sali do tańczenia ozdobionej greckimi kolumnami jest duży ogród i basen wokół którego  ludzi tańczą, rozmawiają i piją. Na zewnątrz jest klimat ekskluzywnego "garden party" z palącymi się prawdziwym ogniem kagankami i zniczami. Klimat nieziemski.

Rumuni wszędzie i bardzo dużo palą. Każdy lokal jest zadymiony i człowiek po minucie wychodzi śmierdzący i przesiąknięty dymem papierosowy. Zgodnie z przepisami EU są wydzielone miejsca dla palących, ale za zwyczaj stanowią 99% powierzchni lokalu :). Tak wiec w Pantheonie ze względu na otwarty teren w ogródku i przy basenie dym nie przeszkadzał.

A jakie laski!!! Szok!!! Tylu długonogich, zgrabnych, bardzo kuso i obciśle ubranych piękności to bardzo dawno nie widziałem. Laski jak marzenie. Po prostu można języka w gębie zapomnieć. Zresztą, nawet teraz mi się wydaje, że to był tylko sen. Niech mi ktoś powie, gdzie one się podziewają w ciągu dnia???

W porównaniu do Kijowa, były zdecydowanie lepiej ubrane, lepiej pomalowane, miały z większym pietyzmem dobrane dodatki i naprawdę robiły niesamowite i bardzo dobre wrażenie. Jest sporo wysokich kobiet, i zauważalne jest, podobnie jak w Polsce, że mają znacznie niższych od siebie facetów.  Oczywiście, ze swoją wrodzoną złośliwością dodam, że przecież panował półmrok a kilogramy, nawet profesjonalnie nałożonej tapety robią swoje. Przyglądałem się intensywnie ludziom, o facetach nie będę pisać - ale prezentowali się generalnie przyzwoicie, natomiast przyglądając się buziom dziewczyn nie trafiłem na nic powalającego. Było dobrze, ale albo ze mną jest coś nie tak, albo tym dziewczynom tu brakuje świeżości i delikatnej  subtelności w urodzie jaką mają Polki.

Diana przyszła z chłopakiem i 3 kolegami :). Trochę pogadaliśmy i pokręciliśmy się po terenie i po jakiś 3h pożegnałem się i wróciłem do hotelu.

Z informacji praktycznych:
taxi -1,99 za trzaśnięcie drzwiami i 1,99 za km
 - wstęp do klubu 15
 - whisky ze spritem (albo lód, trochę whisky i sprite) 15
 - wódka 50ml - 10










sobota, 9 czerwca 2012

Fryzjer w PRL

No i mamy sobote. Tu też jest, co nie znaczy ze jest to wolny dzień od pracy - przynajmniej dla mnie.
Porzeźbiłem trochę w excelu i pojechałem do centrum do fryzjera. Tak naprawdę to pojechałem się troche przejść i pooglądać miasto, a fryzjer miał być przy okazji. I był

Salon fryzjerski był wielkości mlecznego baru z czasów PRL. Jak ktoś nie pamięta, to zawsze może sobie przypomnieć - sá jeszcze takie w Krakowie, w Nowej Hucie. Pomieszczenie o powierzchni 80m2, przy wejściu kasa fiskalna, po lewej stronie ławeczka i kolejka 6+7 osób. Na przeciwko wejścia i w lewo rzad szafek i umywalek - chyba z 9. Każde stanowisko wyposażone w kosmetyki (jak z lat 80), maszynkę do golenia i inne przybory. Przy klientach uwijało się 6 osób - 5 fryzjerek i jeden fryzjer w wieku 45-60 parę lat. Nikogo młodszego z obsługi nie było. Wystrój lokalu jak w sklepie mięsnym - nie było brudno, ale widać ze sprzęty i ściany maja już dobre 30 lat jak nie więcej. Wiec tak stałem w wejściu.....i patrzyłem - wręcz się gapiłem na to wszystko. Szkoda ze nie wpadłem na pomysł zrobienia zdjęcia - nie musiałbym tyle pisać.

Nagle mnie ktoś zawołał - jakiś młody chłopak z kolejki - już wiem - nasz informatyk. Valentin. No dobra - ryzyk-fizyk - wchodzimy. Po jakiś 10 minutach trafiłem na krzesło fryzjera. Valentin obcinał się obok, wiec na szczęście przetłumaczył, ze ma być krócej, ale nie za krotko, bym mógł się w biurze pokazać a jednocześnie schludnie by wyglądać dobrze. Nie było tragedii - koszt strzyżenia 15 lei, do tego można zamówić mycie za kolejna piątkę. A, no i się okazało, ze kasa fiskalna nie była używana :)

 Podrzuciłem Walentego do domu - mieszka jakieś 5km za miastem u wujka, a pochodzi z okolic Oravity - to jest na południe od Timisoary, bo rozbił ostatnio swoje pierwsze auto (A6 quatro 3.0TDI 2006) jak próbował uniknąć wypadku. Wybierał się na weekend do pierwszego rumuńskiego miasta, przez które przepływa Dunaj  - nie zapamiętałem nazwy. W piątek IT wyjeżdża na team building nad 3 jeziora - jakieś fenomenalne zjawisko przyrodnicze i podobno kto chce jechać możne z nimi jechać - raczej się nie wybiorę - praca i jechać na imprezę z informatykami...., ale natomiast być możne uda mi się wkręcić na jakieś party w czwartek  - niekoniecznie ludzie z pracy.  Walenty obiecał, ze pomoże mi z szukaniem mieszkania. Zobaczymy.

W ogóle ludzie tu są bardzo mili i pomocni - panienka na stacji benzynowej była bardzo sympatyczna - kelnerka w knajpie z pizza tez (PIZZA ROMANA - margarita z cola 13lei - ale nie polecam - zjadliwa, ale nic specjalnego). Kupilem sobie plan miasta i trochę połaziłem po centrum - nie jest jakoś wielkie - zaczynam rozumieć przebywane odległości i  to miasto jest sensownie skupione wokół starej części.




Kobiety. Nie jest to jakieś interesujące zagłębie ładnych i zgrabnych panien, ale myślę, że jakiejś mega tragedii nie ma. Zdecydowanie poniżej Polski, jeśli chodzi o udział ładnych i zgrabnych dziewczyn w całości populacji obserwowanej przeze mnie w mieście. Ale trzeba też pamiętać, że to jest miasto studenckie, a młodziutkie zgrabne studentki na pewno ciągną wynik do góry. W sobotę poubierały sukienki - jest 33stopnie ciepła - i odniosłem wrażenie, ze jest relatywnie dużo zgrabnych dziewczyn. Są szczupłe, mają wcięcia w talii (to jeden z wyznaczników kobiecości)  i nie zwróciłem uwagi aby ładnie chodziły -o, na przykład tak wdzięcznie jak Emilia ;-).


Na koniec zrobiłem sobie wycieczka 10km za miasto zobaczyć rzekę Timis - płynie na południowy wschód od Timisoary (przez samo miasto płynie betonowy kanał Bega). Rzeka ma jakieś 30-40m szerokości, ale płynęła wartkim strumieniem i  bardzo zamulona woda. Być może wczoraj padało w Górach. Chciałem też zobaczyć czy jest gdzie się wybrać na rowerze, ale okolica jest plaska, niezalesiona, czasami trafi się jakieś pole ale przede wszystkim krzaki i nieużytki. Jak dla rowerzysty mało ciekawie. Pewnie będzie trzeba pakować rower do auta i jechać te 30-40km do pierwszego lasu czy pierwszych pagórków.
Wracam do excela - chce przygotować na poniedziałek nową formatkę raportu sprzedaży "Daily".

I na koniec link do stron Towarzystwa Polsko - Rumuńskiego. Bardzo solidne kompendium wiedzy o Rumunii.
http://www.tpr.pl/rumunia/miasta/timiszoara/

I jeszcze jedno. Poza miastem boczne drogi są szutrowe - ha można powywijać  samochodem na wszystkie strony :-)







czwartek, 7 czerwca 2012

Czy jak będę pisał codziennie to w końcu zanudzę te 2 osoby, które to czytają? Nie będę pisał o pracy, tym bardziej ze pól dnia spędziłem na spotkaniu operacyjnym zarządu.
Po południu umówiłem sie z pośrednikiem w celu dalszego oglądania mieszkań. Widzieliśmy 3 mieszkanka w przyzwoitej lokalizacji. Pierwsze - właściciel całej 4 kondygnacyjnej kamienicy - biznesmen pełną gębą. Mieszkanie jest OK, może nie bardzo przytulne ale nowe czyste i w miarę nowocześnie wyposażone. A za ścianami same studentki....ale z Niemiec.

 Wielu obcokrajowców przyjeżdża do Timisoary studiować medycynę - jest taniej niż w Europie Zachodniej, łatwiej się dostać i dyplomy są honorowane w całej UE.

 Kolejne mieszkanie w tej samej okolicy - centrum miasta, nad rzeką - stare i zapuszczone - tak samo jak właściciel i ostatnie w cichym zaułku częściowo wyremontowane. Ze względu na brak hałasu, i fantastyczną lokalizacje bym brał - ale odstraszała kuchnia wyposażona w zużyte meble z początku lat osiemdziesiątych - trudno utrzymać czystość i mało przyjemne byłoby przygotowywanie posiłków.

Sporo nieruchomości w Rumuni wykupili Włosi. Mają tu blisko, znają język i ceny były bardzo niskie. Podobno 80% prywatnych budynków w centrum Timisoary znajdowało się we włoskich rekach, którzy je albo odsprzedali Niemcom lub dalej trzymają.

Dzisiaj w biurze młodziutki informatyk, instalując mi VPNa wypytywał się o moje wrażenia i zachwalał rumuńskie dziewczyny, że są takie ładne - najpiękniejsze na świecie. I jak mu tu powiedzieć, że ostatnio wróciłem z Kijowa a tam dziewczyny nie noszą wąsów - nawet po 30stce.
Na obiad byłą zupa gulaszowa z pysznymi mięsnymi kuleczkami i sałatka z koszonej kapusty (kiszona jak w PL ale bardzo grubo krojona przed kiszeniem - nie smakowała mi). Do tego tradycyjnie świeże pszenne pieczywo.

Bożego Ciała prawosławie nie obchodzi - zresztą to chyba tylko taka lokalna polska tradycja.

Najfajniejsza w dniu dzisiejszym była przeprowadzka do nowszej części hotelu. Komfort w końcu zasługuje na 4* a nie na 1,5 co wprawiło mnie w doskonały humor. Mogę tu mieszkać i pracować choćby i dwa miesiące :)

Kolejne spostrzeżenie - jest brudno. Co prawda nie widać nadmiernych stert śmieci na mieście, ale samochód jest zakurzony niemiłosiernie, pył i kurz z niewyasfaltowanych placyków i uliczek wdziera się wszędzie.

Na koniec ciekawy artykuł dotyczący kryzysu - polecam - jednak co Keyns to Keyns. Oto link: http://biznes.onet.pl/paul-krugman-mam-dosc-bycia-kasandra,18543,5153692,1,prasa-detal



środa, 6 czerwca 2012

Pierwszy dzień w pracy

I zaczęło się.  Przyjechałem do biura na 9:00, bo akurat w tej firmie pracuje się w takich godzinach - tak mi się przynajmniej wydaje. Prawda jest taka, ze byłem po 8:30 - i oczywiście prawie nikogo jeszcze nie było. Polazłem do działu kontrolingu, znalazłem sobie kawałek biurka - potem się okazało, ze od szefowej działo prawnego i... tak sobie siedziałem.

Po 9 poszedłem do CFO - i dostałem pierwsze taski. Mam 3 dni na przygotowanie planu działań na ten rok, wiec zrobiłem to w 3 h. Dostałem telefon - oldskulowe blackberry i miałem używać swojego laptopa ale przyszedł informatyk i zabrał się do przeinstalowywania Windowsa, ale obiecał ze zrobi backup - podziękowałem i skończy się noszeniem dwóch laptopów.

W hotelu jest słabiutkie jedzenie, wiec dziś na śniadanie było jak w przedszkolu: kanapka z szynka i napój pomarańczowy. Musze sobie przywieść z domu swoja kawiarkę Bialetti bo jak się rozkręci to bez kawy będzie ciężko. Na obiad poszliśmy z szefem kontrolingu, Radu, do malej pizzerni po drugiej stronie ulicy. Zamówiłem, a raczej Radu zamówił dla mnie danie dnia. Okazało się, ze był to rosół z makaronem,a na drugie ziemniaki mielony i szpinak. Calikiem zjadliwe. Koszt okolo20pln.

Przyjechał potem po mnie pośrednik z agencji, by pojechać oglądać mieszkania, Bardzo sympatyczny, mówiący po angielsku gościu. Prowadza z bratem agencje i sprawiają wrażenie ze jest to dobry biznes .http://www.sodolescu.ro/
Oglądaliśmy 6 mieszkań; 2 były niewyposażone lub w trakcie wyposażania, jedno bez klimy - bardzo słoneczne i cieple, kolejne na poddaszu bloku z lat 70 ale bez windy, ostatecznie przedostatnie mogłoby być - brakowało tylko telewizora, a w związku z piątkowa imprezą wypadało by go mieć oraz było daleko od centrum, a ostatnie było boskie: można było wejść i mieszkać - full wypas, w pełni wyposażone, bardzo przytulne, ale minusem było to, ze na parterze i ciemne bo za oknem rosły drzewa i właściciele właśnie wyjeżdżali do Grecji - trzeba zaczekać 10 dni. Jutro ciąg dalszy poszukiwań.

Na pierwszy rzut oka Timisoara wydaje się być całkiem sympatycznym miastem - mieszka tu sporo studentów, ma stare miasto, jest tu kilka parków i sporo osiedli domków jednorodzinnych.
To się wręcz rzuca w oczy  -  te domki. A i jest kanał, po którym dziś pływały rowery wodne w kształcie... łabędzi http://www.ekoinwest.fr.pl/?lang=pl&mod=o&dzial=ro&towar=labedz


Trasa

Jadę samochodem. Lubię latać, ale by dostać się do Timisoary ze Śląska potrzeba co najmniej 7 godzin i  dwóch przesiadek - doliczając czas niezbędny na odprawę i dostanie sie na i z lotniska to ponad 10 godzin. Za 8 dojedzie się samochodem.
To nie jest moja pierwsza wycieczka do Rumuni. W zeszlym roku w wakacje odzwiedzilem kolegę w Bukareszcie. Jechałem czysto turystycznie moim ukochanym punto HGT i zrobilem jakies 1200 km tylko przez rumuńskie góry, a cała trasa to jakieś 3000km. Nota bene, fiacik ma już od pewnego czasu nowego właściciela.
Tym razem jadę najkrótszą drogą: przez przejście graniczne w Korbielowie, potem prościutko przez Słowację (Zwoleń i Sahy), potem  Węgry (Budapeszt - Szeged) i pozostaje 80km do Timisoary, gdzie jutro mam się stawić w biurze. Od obwodnicy Budapesztu do granicy z Rumunią jedzie się autostradami - zapinam tempomat i w ciągu 3 nudnych godzin jestem w Timisoarze. Do Budapesztu przez polskie i słowackie góry w deszczu jest 5 godzin.. Cała trasa to 670km i 8 godzin. W Rumuni trzeba pamiętać o przestawieniu zegarków w związku z inną strefą czasową.
Droga jak zwykle mija spokojnie. Zaskakujące jest dla mnie za każdym razem, że Słowacja na południe od miasta Zwoleń jest tak słabo zaludniona.
Koszty przejazdu to oprócz paliwa winietka na Węgrzech i 3eur opłaty za drogi rumuńskie.

Dotarłem do hotelu ZEFIR: http://www.pensiuneazefir.ro/ Na zdjęciach wygląda dobrze, ale pokój ma już swoje lata i jest ciasny i zużyty.No nic. nie ma co narzekać - jutro się biorę za szukanie mieszkania.
W każdym razie WIFI działa, wiec mogę eis kontaktować ze znajomymi i pisać o Rumuni.

Wyjazd

Jadę, jadę do pracy do Rumunii. Nie żebym się cieszył. Prawda jest taka, że przyzwyczaiłem się do siedzenia i pracowania w Polsce, a do tego przebitka finansowa nie jest taka duża jak na Ukrainie i porównywalne pieniądze można zarobić w Polsce.
Poza tym tam już jest Unia i wszystkie wynikające z tego ograniczenia.
Zapowiada się ciężka robota. Retail, a kto pracował w retailu to wie co to oznacza. Po drugie zupełnie nie znam języka - podobno 80% jest wspólnych zasad i słów z włoskim, ale ja się nigdy nie uczyłem włoskiego!!! Po trzecie nie mam do końca jasności w jakim charakterze tam jadę - czy jako konsultant, czy tez dyrektor ds kontrolingu. W każdym razie  ta druga opcja mi bardziej pasuje bo pozwala na znacznie większe zagłębienie się w biznes.
Dobra: nie chce mi się jechać, i nie jestem typem przedsiębiorcy, któremu sinusoida wzlotów i upadków nie przeszkadza, a wręcz motywuje do poszukiwania źródeł dochodów i jadę by zarobić parę groszy. To nie jest Ukraina, gdzie z fascynacją chłonąłem ten inny, a jakże nam Polakom bliski świat - te dwa narody są takie podobne. Ale Rumunia też jest jeszcze nieodkryta, i dzika. Ale przede wszystkim najważniejszy jest powrót do retaila. To jest coś gdzie mogę rozwijać skrzydła.